Ciężko było mi się zebrać do tego tekstu. Prawdą jest, że jak się czegoś nie zrobi od razu to potem jakoś się to rozmywa, ucieka w zapomnienie i jeszcze trudniej wrócić do spisania myśli. Nie mniej jednak czuję potrzebę, aby opowiedzieć Wam choć trochę o dość przełomowej dla mnie i dla nas podróży. W lutym 2024 po raz pierwszy w życiu znalazłem się na kontynencie afrykańskim i to nie sam lecz w towarzystwie żony – dla której to był pierwszy w życiu tak odległy wyjazd i pierwszy poza Europę – oraz w towarzystwie naszej 2-letniej córeczki – co budziło lęk szczególnie u naszych bliskich. Trzeba przyznać, że dość nieoczywisty kierunek oraz długość podróży z tak małym dzieckiem skłoniły nas do bardziej skrupulatnych przygotowań a w międzyczasie zasiały ziarenko niepewności jak to będzie. Jak Ninka zniesie najpierw prawie 4 godziny lotu do Turcji, a potem prawie 7 godzin lotu do Nairobi?
Na lotnisku w Berlinie
Jak na złość nasz lot z Berlina wystartował opóźniony o ponad godzinę i z podobnym spóźnieniem wylądował w Stambule. Niestety godzina i 40 minut jaka była przewidziana na przesiadkę stopniała do 30 minut nie dając nam szans na przedostanie się na lot do Nairobi. Lotnisko w Stambule okazało się na tyle rozległe a nasza bramka na lot do Nairobi po przeciwległej stronie terminala, że mimo próby biegu z naszą małą zabrakło 5 minut, aby wejść na pokład. Zostaliśmy na wielkim lotnisku, z dzieckiem zastanawiając się co dalej ? …….
W takich sytuacjach staram się przyjmować nową rzeczywistość ze spokojem i myślę wówczas: “Widocznie tak musiało być”. Pozostało odszukać punkt informacyjny Turkish Airlines i domagać się przebookowania biletów i zapewnienia noclegu. Była godzina 20:00 a kolejny lot był za 24 godziny :-). Okazało się, że takich osób jak my było z kilku kierunków około dziesięciu … osób, którym brakło kilka minut na lot do Kenii. W punkcie Turkish Airlines nie było żadnych problemów. Otrzymaliśmy kupon na posiłek na lotnisku oraz możliwość noclegu w jednym z hotelów poza lotniskiem wraz ze śniadaniem i obiadem. Pomijam fakt, że dość trudno było nam znaleźć odpowiednich ludzi i transfer do przydzielonego hotelu. Na szczęście z pomocą przyszedł nam kierowca busa i finalnie został nam przydzielony konkretny hotel, do którego udało nam się dotrzeć po godzinie 23:00.
Dostaliśmy w gratisie naszej podróży jeden dzień w Stambule kosztem jednego dnia odpoczynku w Nairobi. Jak pokazuje życie niestety trzeba być gotowym na tego typu niespodzianki i cieszyć się tym co nam los przynosi. Hotel okazał się bardzo fajny, a jego otoczenie w jednej z dzielnic Stambułu stała się miejscem na dłuższy spacer z Ninką następnego dnia.
Hotel w Stambule
Stambuł
Prawie 7-godzinny lot do Nairobi był wyzwaniem … ale nie było tak źle, jak myśleliśmy że będzie. Dla mnie osobiście nocne loty zawsze są udręką, bo nie potrafię spać w samolotach. Nocny lot dla Ninki był jednak szansą na to, że większość jego czasu prześpi – na to przynajmniej liczyliśmy. Ninia okazała się bardzo towarzyska i przez pierwsze 2 godziny zagadywała do sąsiadów – choć mówić jeszcze nie potrafi, a tym bardziej w obcych językach :))
Integracja na pokładzie samolotu
Resztę lotu faktycznie udało się małej przespać na podłodze budząc się tylko na mleko. Dzień wcześniej będąc w punkcie informacyjnym Turkish Airlines i dostając bilety na nowy lot pani z obsługi pomyślała o nas łaskawym okiem i przydzieliła miejsca z większą przestrzenią na nogi, które docelowo wykorzystaliśmy na miejsce do spania dla Ninki :)) To był naprawdę strzał w dziesiątkę. Nie musieliśmy trzymać jej cały czas na kolanach, a ona mogła wygodniej pospać.
Tym sposobem czas do godziny 3:00 jakoś zleciał i bezboleśnie zakończyliśmy trwającą prawie 2 doby podróż spod domu, przez Berlin, Stambuł lądując wreszcie w Nairobi gdzie z lotniska miał nas odebrać wcześniej zamówiony człowiek znający miejsce naszego pierwszego noclegu na lądzie afrykańskim.
Tulenie do snu
Kierowca odbiera nas z lotniska w Nairobi
Pierwsza myśl, jaka przeszła mi przez głowę zbliżając się do naszego hostelu to fakt, że okolica nie jest chyba zbyt bezpieczna. W większości mijanych budynków widać kraty w oknach, a wysokie ogrodzenia z wysokimi bramami zasłaniały wszystko co się za nimi kryje. Na osiedle domów, na które docelowo dotarliśmy również musieliśmy przejechać przez bramę, której pilnował stróż. Wyglądało to tak, jakby całe osiedle było ogrodzone i jednocześnie pilnowane w nocy przed potencjalnymi intruzami. Afryka, ogromne miasto, noc … nie mogło to wyglądać idealnie. Na szczęście kierowca okazał się przesympatycznym człowiekiem, który bezpiecznie dostarczył nas pod wskazany adres. Ten sam człowiek po kilku godzinach snu miał nas następnego dnia zawozić w głąb Kenii, w okolice granicy z Tanzanią i bliskie sąsiedztwo najwyższej góry Afryki – Kilimandżaro.
Pani gospodyni przywitała nas mimo późnej pory, wskazała mieszkanie i dopytała szczegóły dotyczące porannego śniadania. Poczułem ulgę, że ten etap podróży już za nami i bezpiecznie zbieramy się do spania. Za nami dzień pełen wrażej oraz większość nocy, a na regenerację zostało nam tylko 5-6 godzin. Trudno mi zasnąć. Myśli jeszcze krążą po głowie. Afryka czeka na nas ……. Jesteśmy tu!
Popularne tu moskitiery
Śniadanie od gospodyni
Nasz pierwszy nocleg
Pierwotnie w Nairobi mieliśmy spędzić pierwszy dzień, aby na spokojnie odespać podróż, odpocząć i dopiero następnego dnia ruszyć w dalszą część podróży. Sytuacja z opóźnieniem lotu wszystko zmieniła. Tak sobie teraz myślę z perspektywy czasu, że chyba nawet dobrze. Jakoś pierwsze odczucia nie były dobre w stosunku do Nairobi i poczułem swego rodzaju ulgę, że zaraz opuścimy to miasto kosztem prowincji, która zawsze jest bliższa memu sercu. Co do zasady nie przepadam za dużymi miastami i jeśli nie muszę to nie spędzam w nich wiele czasu. Z uwagi na Marysię – dla której ten wyjazd był ogromnym przeżyciem i walką ze swoimi słabościami – oraz z uwagi na Ninkę – maleństwo totalnie zależne od nas – poczucie bezpieczeństwa całej naszej trójki było dla mnie bezwzględnym priorytetem. Wszystko co organizowałem i jak organizowałem w tej podróży było podporządkowane bezpieczeństwu, toteż nawet przeczucie i intuicja były przeze mnie brane pod uwagę bardzo poważnie.
Podróż autem do miasteczka Kimana niedaleko granicy z Tanzanią była tak naprawdę źródłem pierwszych prawdziwych, autentycznych, dogłębnych, wizualnych wrażeń gdzie rzeczywistość można było nareszcie skonfrontować z wyobrażeniami jakie pojawiały się w mojej głowie przynajmniej od kilku miesięcy. Kenia za dnia niosła dużo więcej optymizmu i koloru. Ponieważ pierwszy raz odwiedziłem kontynent afrykański, moje zmysły były wyostrzone i sfokusowane na wyłapywanie wszelkich możliwych nowości i inności względem tego co dotychczas mogłem doświadczyć we wszystkich innych wcześniejszych podróżach.
Kenia – okolice Nairobi
Kenia – okolice Kimana – w tle Kilimandżaro
Kenia – okolice Kimana
Generalnie na 2,5 tygodnie spędzone w Kenii pierwszy tydzień nastawiony był na częste przemieszczanie i zwiedzanie po kolei najważniejszych przyrodniczych miejsc w południowej części kraju. Reszta czasu miała być już przeznaczona na wypoczynek nad Oceanem Indyjskim. Podróżując samemu na pewno zdecydowałbym się na lokalny transport publiczny – tani i najlepszy jeśli chodzi o integrację z miejscową ludnością. Podróżując z dzieckiem postanowiłem jednak w większości korzystać z pomocy wynajętych kierowców, doskonale znających tutejsze realia a poleconych i zorganizowanych przez osoby bezpośrednio wynajmujące nam swoje noclegi. Najzwyczajniej wierzę, że osoby te są bardziej wiarygodne i uczciwe. Póki co na innych wyjazdach taki system organizowania transportów mi się sprawdzał i tym razem w Kenii też nie mieliśmy żadnych przykrych sytuacji.
Lokalny market
O ile Nairobi nie było tak upalne jak się mogło wydawać to zmierzając w głąb kraju robiło się coraz cieplej. Kilka godzin spędzonych w aucie na dystansie 220km dało nam trochę w kość, a wszędzie unoszący się pył wymagał od nas szybkiego przyzwyczajenia i oswojenia. Od teraz miało to już być codziennością. Cieszyło mnie jednak to, że kiedy w Polsce pogoda przeplatała śnieg deszczem, a słońca było jak na lekarstwo mogliśmy zaznać pełnego słońca i ciepła jakiego można było doczekać w Polsce dopiero koło czerwca. Taka odmiana dla zimowej aury może być tylko atutem nawet kosztem pewnych niewygód. Poza tym to co widać było wokół, te wspaniałe krajobrazy, istnie pocztówkowe, afrykańskie widoki dawały poczucie że rozpoczynamy piękną przygodę.
Na południu Kenii spędziliśmy 3 dni, gdzie odbyliśmy safari po dwóch słynnych Parkach Narodowych Amboseli oraz Tsavo West. Relacja z tych dwóch miejsc to już temat na osobny tekst. Chcę tylko nadmienić, że nie wyobrażam sobie aby nie zobaczyć tych miejsc będąc w tej części kraju. Absolutne “must see” ze wskazaniem na Amboseli (jeśli już trzeba by było wybierać) – przynajmniej w moim odczuciu. Safari nie jest tanią przyjemnością, ale absolutnie trzeba przeżyć tą przygodę przynajmniej raz w życiu i porównać swoje wyobrażenia z rzeczywistością. W przypadku safari po Amboseli spędziliśmy w wynajętym Jeepie z otwieranym dachem całe dziewięć godzin bez wysiadania co przy odrobinie szczęścia okazuje się możliwe z tak małym, dwuletnim dzieckiem. Miałem trochę obaw czy to się uda, ale podszedłem do tego spokojnie i z otwartą głową na możliwość przerwania safari w każdej chwili jeśli tylko będzie wymagała tego sytuacja. Podstawa to zaopatrzyć się wcześniej w kanapki, przekąski, dużą ilość wody oraz pokłady cierpliwości i zrozumienia dla naszego małego człowieka. Podstawą, naprawdę podstawą była woda. Było bardzo gorąco i wypiliśmy przez te dziewięć godzin 5-litrowy baniak wody. Dwukrotnie Ninka spała w czasie safari na naszych rękach, ale też przez długie chwile obserwowała zwierzęta zarówno z bliska jak i przez lornetkę, która sama w sobie była ciekawą zabawką.
Amboseli National Park
Amboseli National Park
Amboseli National Park
Parki Narodowe Amboseli oraz Tsavo West były pretekstem, aby zawitać w ten rejon Kenii natomiast to co było absolutnie wyjątkowe przez całe 3 dni tutaj spędzone to nieziemski, wręcz magiczny krajobraz pobliskiej – choć już po stronie Tanzanii – najwyższej góry Afryki. Mowa tu o Kilimandżaro, które mimo swoich gabarytów i wysokości niemalże 6000m n.p.m. widoczne jest z okolic Kimana w całej swojej okazałości. O różnych porach dnia, przy różnych odcieniach słońca góra pokazywała swoje różne oblicza lub całkowicie chowała się za chmurami. Z całej kenijskiej wyprawy widok z naszego wynajętego domu na ogromne Kilimandżaro zrobił na mnie największe wrażenie i nigdy nie zapomnę tego jak często wpatrywałem się w ten niesamowity obraz. Z resztą zobaczcie na kilku poniższych zdjęciach co mam na myśli i dlaczego jestem tak zauroczony tym miejscem.
Kilimandżaro za oknem
Kilimandżaro widziane z okolic Kimana
Kilimandżaro pod wieczór
Kilimandżaro o poranku
Wymyśliłem sobie, że dzień który przeznaczymy na zobaczenie Parku Narodowego Tsavo West wykorzystamy również jako dzień transferu w stronę wybrzeża. Zaoszczędzimy pieniądze, ale przede wszystkim też czas i fakt, że będziemy w dobry rękach przez kolejny etap podróży. Zależało mi na tym, aby jak najbardziej przemieścić się na wschód i dotrzeć do miejscowości Voi. Tym samym trasa naszego safari po Tsavo West przecięła te przepiękne tereny z zachodnich krańców Parku po jego wschodnie kresy. Z kierowcą Jeepa (tym samym co w Amboseli) dogadaliśmy się na dostarczenie nas prosto pod zarezerwowane wcześniej przez Airbnb mieszkanie w Voi co znacznie ułatwiło logistykę.
W drodze do Tsavo West
Safari w Tsavo West jest całkiem inne. Tutaj nastawić się trzeba na teren dużo bardziej urozmaicony krajobrazowo kosztem ilości zwierząt widzianych tuż przy samochodzie. Dużo więcej tu roślinności, lasów, mokradeł a co za tym idzie trudniej wypatrzeć zwierzęta. Duża rola w tej sytuacji kierowcy i jednocześnie przewodnika, który znając miejsca i przyzwyczajenia zwierząt wiedział, gdzie najprędzej można je zobaczyć i często miał rację. Myślę, że aby mieć pełen obraz tego jak może wyglądać safari w Afryce warto właśnie odwiedzić zarówno Amboseli jak i Tsavo. Pełen zakres doznań nasyci ciekawość i da pełne spojrzenie na kenijską przyrodę. Ja osobiście po tych 2 dniach byłem w pełni zaspokojony i gdybym miał to zrobić ponownie to plan safari byłby identyczny. Generalnie czas spędzony w okolicach Kimana oraz czas spędzony na safari był czasem, którego nigdy nie zapomnę. Na pewno są to chwile będące w czołówce moich podróżniczych etapów życia. Wspomnienia tych dni przywracam często myślami i jestem wdzięczny losowi, że mogłem brać w tym udział. Jednocześnie jestem dumny z siebie, że od momentu pomysłu wyjazdu do Kenii do momentu jego realizacji nie skapitulowałem dociągając całą organizację krok po kroku do końca. Cieszy mnie, że Marysia – mimo wielu obaw związanych z wyjazdem – doświadczyła w tej podróży wiele nowych dla siebie sytuacji i skonfrontowała je ze swoim światopoglądem. Fajnie również, że dla Ninki czas spędzony w pierwszych dniach afrykańskich wakacji był ciekawy i widząc ciągły uśmiech na jej twarzy przekonałem się po raz kolejny, że trzeba pokazywać świat dzieciom, a one jak gąbka chłoną ten świat takim jakim jest – bez uprzedzeń.
Tsavo West
Tsavo West
Tsavo West
Tsavo West
Tsavo West
Dlaczego chciałem trafić do Voi? Otóż w Voi jest jedna ze stacji kolejowych na głównej i strategicznej trasie kolejowej w Kenii łączącej stolicę Nairobi z Mombasą leżącą już nad samym oceanem. Chciałem przekonać się na własnej skórze jak funkcjonuje tutejsza kolej stąd wymyśliłem sobie ten środek transportu na jednym z etapów naszej podróży. Spędziliśmy tu jedno popołudnie i wieczór, by następnego dnia po śniadaniu przedostać się na oddalony 3km od centrum dworzec kolejowy. Podobnie jak wcześniej, transfer na pociąg z miejsca naszego noclegu zorganizowała nam właścicielka wynajmowanego mieszkania. Voi jest już wyraźnie mniej turystyczne i w pewnym sensie czuliśmy się w nim nieswojo. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy jedynymi białymi na ulicach co powodowało dyskomfort. Bliżej wieczoru nie mieliśmy już odwagi wychodzić poza mieszkanie. Znacznie więcej było tu budynków z kratami w oknach czy też jak pokazał przykład naszego mieszkania stalowe drzwi, kłódki, kraty i inne zabezpieczenia broniły wejścia do jego wnętrza.
Stragany w Voi
Wejście na dworzec kolejowy nie należy do standardowych. Niespodziewanie piękny, duży, nowy budynek z nowiutkim, zadbanym peronem chroniony jest niemalże jak terminal lotniczy. Obowiązkowe jest skanowanie bagaży, a wyszkolone psy obwąchują torby by wykryć niepożądane przedmioty. Po przejściu kontroli i okazaniu biletów można wejść do budynku poczekalni a dalej na peron. Bilety można zakupić w biurze na miejscu lub zarezerwować wcześniej przez internet. To drugie rozwiązanie jest pewniejsze ponieważ o ile w 2-giej klasie powinno być miejsce tuż przed przyjazdem pociągu to w klasie pierwszej – którą chcieliśmy jechać z Ninką – miejsc brakuje już najczęściej kilka dni wcześniej. Ciekawostką jest to, że obcokrajowcom trudno kupić bilety przez internet ponieważ płatność można dokonać tylko przy pomocy lokalnej, komórkowej metody płatniczej. Trzy dni wcześniej – na noclegu pod Kimana – poprosiłem zatem o przysługę właściciela domu, aby w naszym imieniu zarezerwował miejsca w pociągu i zakupił bilety. To był faktycznie ostatni moment ponieważ były już ostatnie 3-4 miejsca w pierwszej klasie pociągu. Po raz kolejny okazało się, że najlepiej wspierać się lokalsami.
Poczekalnia na dworcu w Voi
Wagon pierwszej klasy
Terminal kolejowy w Mombasie
Sama podróż pociągiem okazała się bardzo komfortowa, przyjemna i bezpieczna. Przekonaliśmy się, że warto skorzystać w Kenii z pociągu jeśli chcemy szybko przedostać się z centrum kraju nad wybrzeże. Teraz został już ostatni etap podróży w miejsce docelowe nad oceanem. Kolejne 12 nocy mieliśmy spędzić w popularnym miejscu zwanym Diani Beach. Z terminala to około 1,5 godziny drogi samochodem. Droga minęła bez problemów. Po raz kolejny spotkaliśmy się z miłym kierowcą, który nawet kupił nam wodę oczekując na przeprawę promową w Mombasie. Pierwszą zauważalną różnicą między centralną częścią Kenii, a wybrzeżem była temperatura oraz wilgotność powietrza. Zrobiło się jeszcze cieplej, wręcz upalnie. Po intensywnym tygodniu zaczynał się etap wakacji typowo nastawionych na relaks, niespieszne spacery oraz kąpiele czy to w basenie czy też w cieplutkim oceanie.
Diani Beach
Diani Beach
Diani Beach
Diani Beach
Diani Beach
Diani Beach
Na pewno Diani Beach jest inne niż dotychczasowo odwiedzane miejsca. W przeciwieństwie do Voi, wybrzeże pełne jest turystów i biały człowiek nikogo tu nie dziwi. Cały biznes opiera się na turystach stąd czuliśmy się tu bezpiecznie korzystając na każdym kroku z transportu lokalnymi tuktukami i stołując się w lokalnych knajpkach, najlepiej przy samej plaży. To, co jednak zapamiętam najbardziej z tej części podróży to niesamowite plaże. Bajeczna, szeroka, biała plaża ciągnie się tu bez końca w stronę Tanzanii a turkusowa, ciepła woda oceanu z palmami po przeciwległej stronie karmi nasze oczy najwspanialszymi krajobrazami jakie w życiu widziałem. Naprawdę póki co nie widziałem piękniejszych plaż. Długie spacery wzdłuż wybrzeża jakie praktykowaliśmy codziennie utrwaliły we mnie te przepiękne obrazy i powiem szczerze, że jeśli miałbym kiedyś wrócić do Kenii to nie wyobrażam sobie pominąć wybrzeża. To musi być obowiązkowy punkt podróży po tym wyjątkowym kraju. Spokój ducha burzą trochę wszechobecni naganiacze, ale taki urok takich miejsc. Ci ludzie też chcą z czegoś żyć i póki mają z tego dobre pieniądze to będą próbować oferować masaże, wycieczki, transport czy też pamiątkowe gadżety.
Diani Beach
Rezerwując loty do Kenii dobre 7 może 8 miesięcy wcześniej czułem ogromną ekscytację faktem, że pojawię się na nowym, nie odwiedzanym jeszcze kontynencie – tak mi obcym i nieznanym. Radość uzupełnił fakt, że nie planowałem tam lecieć sam lecz z Marysią i Ninką. Koniecznie chciałem pokazać żonie kawałek świata zupełnie inny niż znała dotychczas podróżując tylko po Europie. Z biegiem miesięcy przygotowując i organizując kolejne etapy wyjazdu zaczęło pojawiać się w mojej głowie coraz więcej niepewności i obaw o to czy córeczka dobrze zniesie długą podróż, a potem trudy przemieszczania się po nieznanym nam skrawku Afryki. Do tego pozostawały obawy dotyczące zabezpieczenia medycznego przez ewentualnymi, nieprzewidzianymi sytuacjami zdrowotnymi. Wiadomo, że lecąc tak daleko z małym dzieckiem pojawia się w głowie mnóstwo znaków zapytania. Pozostaje zachować zimną krew i dobrze przygotować się do podróży. Oprócz zakupu środków przeciwmalarycznych cała nasza trójka poddała się szczepieniu na żółtą febrę, wzw a/b oraz tężec. Dało nam to namiastkę komfortu psychicznego, a zakupione już w Kenii testy malaryczne pozwoliły rozwiać wątpliwości w momentach gorszego samopoczucia Marysi i Ninki w końcowej fazie naszej wyprawy.
Po miesiącach przygotować przyszedł wreszcie czas na realizację planu i z każdym dniem podróży upewniałem się, że jesteśmy uczestnikami najwspanialszej wspólnej przygody, jaką dotychczas przeżyliśmy i którą będziemy pamiętać do końca życia. Różnorodność kulturowa, inność – jak to potocznie nazywam – budziła ciekawość każdego dnia w połączeniu z unikatową przyrodą tworząc emocjonujące zestawienie wrażeń i doświadczeń. Okolice Kilimandżaro, Parki Narodowe Amboseli i Tsavo West oraz przepiękne wybrzeże Diani Beach sprawiły, że wróciliśmy z Kenii bardzo zadowoleni, szczęśliwi ze wspólnie spędzonego czasu i zmotywowani by w przyszłości pokusić się o kolejną daleką, wspaniałą, egzotyczną podróż ……..
Trzymajcie się ciepło i nie zwlekajcie z realizacją swoich marzeń!
Damian